czwartek, 6 grudnia 2012

Spotkanie z Różowym Słoniem

Ellen nie miała pojęcia kiedy zaczął za nią chodzić. W pewnym momencie zauważyła po prostu, że jej cień jest wielki i okrągły
- Nie! To nie możliwe! Nie mogłam się aż tak roztyć!- Tupnęła nogą oburzona i rozejrzała się żeby znaleźć kogoś kto potwierdzi, że jej jeansy nie rozciągnęły się i wchodzi, z trudem bo z trudem, w rozmiar 40.Nim złapała przechodzącego właśnie chodnikiem staruszka w drucianych okularach dostrzegła za sobą różową masę. Dała sobie spokój z łapaniem staruszka i odwróciła się w stronę różowego obiektu.- Co ty tu robisz?
Różowy słoń tylko się uśmiechnął.
- Nie rzucaj swojego cienia na mój cień bo będę miała kompleksy!- Powiedziała i odwróciwszy się na pięcie odeszła. Spojrzała jeszcze przez ramię.
Słoń stał tak jak stał, był różowy i uśmiechał się szeroko.
Zastanowiła się chwilę. To musi być jakiś dziwny gatunek. Różowy. Ale czy to różowy afrykański czy różowy azjatycki? W każdym bądź razie, słoń to słoń, a słonie nie powinny stać na chodniku. Wszyscy musieli albo przeciskać się pod odrapaną ścianą, albo wchodzić na ulicę. Przy tym ostatnim istniałaby w normalnych okolicznościach groźba wpadnięcia pod samochód, jednak kierowcy stali w korku i podziwiali różowego stwora.
Słoń w ogóle nie zwracał uwagi na ludzi, którzy przecież zwracali uwagę na niego. Uśmiechał się i Ellen zdawało się, że jest rzeźbą.
-Aha! To jakaś uliczna wystawa sztuki nowoczesnej!- Wykrzyknęła zadowolona że wyjaśniła fenomen różowego słonia. Słoń jednak jakby nie chciał być wyjaśnianym fenomenem podbiegł machając wesoło uszami i usiadł zaraz przed nią.- Ty nie istniejesz.- Wyjaśniła mu rzeczowo i bez ogródek. Lepiej żeby powiedział mu to ktoś teraz niż miałby się o tym przekonywać na własnej nieistniejącej skórze. Słoń pochylił głowę w prawo, przestał się uśmiechać i uderzył ją z trąby w brzuch.- No dobrze, dobrze! Istniejesz!- Musiała ugiąć się pod niewątpliwą siła tego argumentu.- Pewnie jest ci zimno?- Zapytała, wiedząc, że nawet słonie o tak oryginalnej barwie pochodzić muszą z cieplejszego klimatu.
Słoń z entuzjazmem pokiwał głową, Ellen zabrała go więc do siebie.
-Tylko dokładnie wytrzyj nogi!- Zażądała przed drzwiami do mieszkania- Na tak wielkich nogach wniósłbyś mi do mieszkania liści z połowy drzew w mieście.
Jeśli słoń obraził się za tak przerysowane stwierdzenie, nie dał tego po sobie poznać. Grzecznie wytarł nogi o zielono-rudą wycieraczkę i wszedł do przedpokoju.
Wtedy Ellen zdała sobie sprawę, że nie o wszystkim pomyślała, gdy zdecydowała się sprowadzić słonia pod swój dach.
Na szerokim parapecie wyłożonym poduszkami wylegiwały się dwa koty. Szary, nazwany Świnką z racji niesamowicie różowego noska, oraz Nem, brązowo-czarny z długą wiecznie poplątaną sierścią. Kotki te niechętnie przeciągnęły się słysząc przekręcanie klucza w zamku i leniwie podeszły do drzwi, w chwili gdy stanął w nich Różowy Słoń. Nem rzuciła się na przybysza z pazurami, a Świnka usiadła w drzwiach do pokoju i zaczęła żałośnie miauczeć.
-Nem! Spokój! Ten słoń jest naszym gościem!- Uspokajała wojowniczą kotkę zabierając ją i jej pazury od słonia. Kiedy już sytuacja na tym polu wydawała się opanowana, zajęła się coraz głośniej zawodzącą Świnką.- Ciiii... świneczko, nie dam słoniowi zjeść twojej karmy.- Powiedziała głaszcząc ją po łepku.- Jak wy się zachowujecie? A co z gościnnością?- Mówiła do kotek. Świnka była już udobruchana, Nem tylko prychała na obcego.- Już spokojne? Dobrze. Moje drogie, to jest Różowy Słoń. Różowy Słoniu, to jest Świnka i Nem. -Po dopełnieniu tej formalności otworzyła drzwi do kuchni. Kotki zupełnie już zapomniały o tym że w ich przedpokoju stoi jakiekolwiek obce zwierze, a tym bardziej o tym, że jest ono różowe i zajmuje całkiem sporo przestrzeni. Nie można im się z reszta dziwić. W kuchni było mnóstwo smakołyków, w tym zamknięte szczelnie w słoiczku zielone oliwki. Codziennie każda z nich dostawała po jednej oliwce, a prawdziwym świętem był dzień kiedy Ellen kupowała nowe. Zawsze kilka z nowego woreczka nie mieściło się do słoiczka i można było zjeść nadmiar.
Ellen krojąc oliwkę na mniejsze kawałeczki, poganiana niecierpliwymi miauknięciami zastanawiała się co też mogą jeść Różowe Słonie. Chyba owoce... ale czy wszystkie?
Odpowiedzi udzielił sam zainteresowany. Słoń stanął w drzwiach kuchni(dalej wejść nie mógł, te drzwi były akurat węższe) i sięgając trąbą najdalej jak mógł sięgną do koszyka z owocami i wyciągnął różowego grejpfruta. po czym spałaszował go ze smakiem.
-Czyli Różowe Słonie jedzą różowe grejpfruty?- Zapytała słonia. Zwierzę potrząsnęło wesoło uszami i znowu się uśmiechnęło.
Koty wesoło jadły oliwki, słoń zjadał już drugiego grejpfruta, a Ellen przyglądała się temu wszystkiemu. Wariatka. Straszna z niej wariatka. Spotyka na ulicy różowego słonia, sprowadza go do domu i karmi grejpfrutami!
Za oknem panowała już stosowna do pory roku szaruga, a w nocy zapowiadali przymrozki. Słoń musi zostać, przynajmniej na tą jedna noc. Najważniejsze to być konsekwentnym, nawet w szaleństwie.
- Gdzie ja cię położę spać?- Zastanowiła się na głos. Ona swojego łóżka nie odda, wątpiła, żeby kotki oddały woje legowisko przy oknie. Słoń jednak znowu sam rozwiązał problem który sprawiła jego osoba. Wszedł do pokoju i ściągną z kanapy narzutę i poduszki, po czy ułożył je w kąciku pod telewizorem.- Widzę, że sam dałeś sobie radę. Nie jesteś kłopotliwym gościem.- Powiedziała głaszcząc go po różowej szczecince na głowie. Przykryła go polarowym kocem i rozłożyła sobie kanapę.- A może juro okaże się, że to był tylko dziwny sen?- Zastanowiła się na głos wyłączając lampkę. W pokoju nastała ciemność, a Ellen zastanawiała się czy to dobrze jeśli to jest sen czy też źle? Po chwili jednak zasnęła, śniąc o stadach różowych słoni kradnących grejpfruty z koszyków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz